A A A

Wrażenia z przyjęcia bufetowego - felieton

Jak zawsze jesienią odbyła się w hoteli Bristol w Warszawie gala związana z nadaniem tytułu „Dyrektor Finansowy Roku”. Trafiłem na to przyjęcie gnany ciekawością. Pomyślałem, że mój udział w tej gali będzie stanowił dobre „zajęcia praktyczne”. Przy okazji zaś przyjrzę się jak dalece polskim biznesmenom udaje się zachowywać bon ton.

Zgodnie z regułami savoir vivre, po uprzednim uzgodnieniu telefonicznym z organizatorami, udałem się na to przyjęcie wraz z żoną. Zadbaliśmy o to, by wyglądać „podręcznikowo”, a więc aby nasze stroje w pełni harmonizowały ze sobą (byłem w czarnym garniturze w prążki, a żona w prawie identycznym w kolorze i fakturze kostiumie składającym się z żakietu i spodni). Z dużą satysfakcją stwierdziliśmy, że jesteśmy najlepiej ubraną na tym przyjęciu parą. Nie było to zbyt trudne ponieważ par tam w zasadzie nie było. Większość stanowili bowiem samotni biznesmeni, co jak na oficjalne przyjęcie, wyglądało dziwnie. W całym cywilizowanym świecie na tego typu galach samotne osoby pojawiają się bardzo rzadko.

Panowie ubrani w przeważającej większości w ciemne garnitury, białe koszule i pod krawatami prezentowali się nieźle. Używam słowa „nieźle”, ponieważ większość z nich miała niemodne już obecnie krawaty (duże, bardzo szerokie i raczej krzykliwe – to moda, której osobiście się nie poddałem, poprzednich sezonów; teraz na szczęście modne są „normalne” lub wąskie krawaty o stonowanych, spokojnych kolorach), brakowało im chusteczek w kieszeniach na piersi (nie mylić z butonierką – małym otworem na kwiatek w klapie marynarki), a stali czy przemieszczali się z reguły w rozpiętych marynarkach. Zacytujmy tu, przy okazji, Edwarda Pietkiewicza, jednego z najlepszych specjalistów polskich od etykiety, wieloletniego dyplomatę: „Chodzenie z rozpiętą marynarką stanowi odpychający widok”. Po sali snuło się jednak kilku panów bez krawatów czy w bardzo jasnych garniturach.

Nieliczne kobiety były z reguły bardzo młode i bardzo źle ubrane. Przeważał strój „codzienny”, sportowy, jasny z „gryzącymi” akcentami (np. krwiście czerwona torebka do białych spodni i białej bluzki w krzykliwie niebieskie paski albo biały, słomkowy, plażowy kapelusik do czarnej bluzki i czarnej spódnicy w czerwone kwiaty). Dla sprawiedliwości trzeba powiedzieć, że kilka trochę starszych pań ubrane było bez zarzutu, może z jednym wyjątkiem – pani w balzakowskim wieku i o rubensowskich kształtach wprost „wbitej” w obcisłe kremowe spodnie (wszystkie podręczniki savoir vivre`u wprost zabraniają i to tak kobietom „puszystym” jak i chudym obcisłej odzieży).

Przy wejściu przywitały nas dwie młode hostessy domagając się wizytówek. Grzecznie odmówiliśmy im tego. W trakcie gali na chwilę poczuliśmy żal z tego powodu, gdy ogłoszono, że wizytówki te zostaną użyte w losowaniu wśród publiczności „nagrody specjalnej”. Żal minął szybko, gdy dowiedzieliśmy się, że losowanie będzie o 19.00 (przyjęcie zaczęło się o 16.00 i zamieraliśmy je opuścić najpóźniej o 18.00), że wartość nagrody nie będzie przekraczać stu złotych i że wszyscy pozostali niezależnie od godziny, w której opuszczą budynek hotelu dostaną „wartościowe” nagrody pocieszenia. Pozwoliliśmy sobie na złośliwy (ale bardzo cichy) komentarz o sposobach zatrzymywania gości i takich metodach działania, które spowodują, że goście powrócą za rok. Co do tego ostatniego to chyba trafiliśmy przysłowiową kulą w płot, bo „wartościowe” nagrody pocieszenia były to co prawda, eleganckie, ale jednak tekturowe torby zawierające 1 (słownie: jedną) czekoladkę, dwa czasopisma i materiały reklamowe kilku firm oraz kupon z bonifikatą 200 zł na zakup męskiej koszuli ze spinkami i krawatem (to ile kosztuje ta koszula?; żona postawiła tezę, że 1000 zł).

Piętro wyżej przywitał nas jeden z organizatorów (w rozpiętej marynarce) i skierował do kelnera roznoszącego białe i czerwone wino. Wino piły z reguły panie (panowie przyjechali samochodami) najczęściej trzymając z wdziękiem kieliszki w taki sposób by wszyscy widzieli, ze lekceważą zasady savoir vivre`u (kieliszek wina trzyma się za nóżkę, a nie całą dłonią za czaszę).

W pewnym momencie pojawił się kelner z tacą, na której było kilka szklaneczek soku. Rozpoczęła się zabawna, choć cicha i nie pozbawiona elegancji walka spragnionych biznesmenów o to, komu uda się taką szklaneczkę zdobyć.

Wszyscy byli wyraźnie głodni. Raz, że pora obiadowa dawno minęła, dwa, że pod ścianami były rozstawione na stołach kuszące oczy przekąski i gorące (w srebrnych pojemnikach) potrawy, których zapachy jeszcze zaostrzały apetyt.

Trzeba było jednak poczekać na rozpoczęcie gali, która się opóźniała bo jeden z ważnych gości, jak poinformowała prowadząca ją znana spikerka telewizji, „utknął w korkach”.

Wreszcie gala się rozpoczęła. Kilku panów (tych w jasnych garniturach i tych bez krawatów) zasiadła w sali konferencyjnej, wbrew zasadom savoir vivre`u z kieliszkami wina w rękach. Swoje przemowy zaczęli organizatorzy (w rozpiętych marynarkach). Pierwsze wyróżnienie otrzymała pani. Chwilę stała nieruchomo na scenie nie wiedząc co zrobić. Sytuację rozładowała spikerka zwracając się do organizatorów: „Panowie gratulują”. Panowie zatem zaczęli gratulować i w tym momencie dopiero pojawiła się na scenie sama nagroda.

Kolejne nagrody otrzymali panowie, którzy przyjęli je w zapiętych (no wreszcie) marynarkach.

Następnie rozpoczął się koncert starych rosyjskich romansów śpiewanych przez pieśniarkę pochodzącą z Kijowa. Nasz złośliwy(ale bardzo cichy) komentarz dotyczył możliwości złych skojarzeń: biznesmeni w Polsce – rosyjska strefa językowa (i kulturowa).

Słuchanie koncertu utrudniały trzy czynniki: nie wygaszono na sali rzęsistych, rażących oczy, świateł, pieśniarka niezbyt stosownie dobrała swój strój do charakteru wykonywanych pieśni (była ubrana trochę jak arabska hurysa – krótka czarna spódniczka i czarny stanik, gołe ciało przykryte przezroczystą czarną siatką), zza drzwi (za którymi była sala bankietowa), dochodził coraz intensywniejszy szum głośnych rozmów.

Przed końcem koncertu (jako doświadczeni, starzy „wyjadacze bankietowi”) udaliśmy się do sali bankietowej. Było tu już ponad dwadzieścia osób wyraźnie bardzo głodnych, ale i heroicznych – wszyscy stali tyłem do zastawionych suto jadłem stołów. To dobrze o nich świadczyło. Jeść można zacząć, gdy gospodarze dadzą hasło lub, gdy ktoś już rozpocznie konsumpcję. Zasada jednak jest taka (trochę to wygląda na węzeł gordyjski), że nie można być tym pierwszym. Wszyscy zatem na sali czekali niecierpliwie na tych pierwszych. W pewnym momencie jak wyczarowana (przyciągnięta siłą woli biznesmenów) pojawiła się przedziwna młoda para. Ona ubrana była w coś, co przypominało mi strój narciarski, a on w dżinsy, podkoszulkę i pogniecioną marynarkę. Jak gdyby nigdy nic zaczęli sobie nakładać jedzenie na talerze. Biznesmeni odetchnęli, niektórym puściły nerwy. Fala zgłodniałego, eleganckiego tłumu ruszyła łamiąc w wielu wypadkach trzy podstawowe zasady savoir vivre`u bankietowego: „Nie pchaj się do stołu”; „Nie napełniaj talerza po brzegi”; „Gdy nałożysz sobie na talerz ustąp innym miejsca przy stole”.

Gdy zakończył się koncert z drzwi sali konferencyjnej wyłoniły się tłumy. Tłok zrobił się jak w tramwaju w godzinach szczytu. Zaniepokojony o zdrowie żony ewakuowałem ją na schody skąd obserwowaliśmy „akcję” na sali. Kelnerzy uwijali się jak w ukropie. Ktoś zapomniał jednak o wyznaczeniu miejsca na niepotrzebne już talerze, kieliszki i filiżanki. Coraz więcej osób przepychało się zatem w tę i z powrotem przez tłum z talerzami w rękach szukając, coraz bardziej rozpaczliwie, możliwości pozbycia się ich.

Jednym słowem gala była udana. No cóż po siermiężnych czasach PRL-u powracamy bardzo powoli do normalności.

Stanisław Krajski