Jeszcze o treści spotkań towarzyskich - materiał z 1937 r.
Nasuwa się pytanie, czy istotnie każde spotkanie towarzyskie musi posiadać jakąś treść głębszą? Oczywiście, odpowiedź wypadnie negatywna, Nikt nie będzie usiłował wzbogacać treścią wewnętrzną dancingu, wesołej zabawy okolicznościowej czy oficjalnej herbatki.
Nie mam zatem na myśli zebrań o charakterze z góry przesądzonym i będę mówiła o tych spotkaniach towarzyskich, które nie posiadają wyraźnej fizjognomii, a których forma i treść całkowicie od nas zależą.
Ileż to razy wychodzi się od znajomych po jakimś proszonym obiedzie czy nawet bezceremonialnej herbatce, i stwierdza się w duchu, że jednak było przeraźliwie nudno. Na pewno goście wychodzący od nas nieraz myśleli to samo.
Jest wprawdzie na te nudy rada — posadzić gości do kart, będą mieli zajęcie, ale nie o tym rozwiązaniu sprawy myślałam.
Jakie są przyczyny tego zjawiska nudów towarzyskich? Już powierzchowna obserwacja pozwoli nam na stwierdzenie dość paradoksalnego pozornie faktu, że ci ludzie, w których towarzystwie nieraz nudzimy się beznadziejnie, mogą wcale nie być ludźmi głupimi. Przeciwnie, mogą to być czasem doskonali specjaliści w swym zawodzie, tylko niestety, zupełnie jednostronni. Nie posiadają oni owego konika, ,,hobby” w znaczeniu angielskim – przeciwnie, są to ludzie, których ,,konikiem” stała się tylko i wyłącznie praca zawodowa. Oczywiście, jeżeli posadzimy takiego „zwariowanego” zawodowca obok kogoś drugiego równie jednostronnego, ale w innej dziedzinie, to o żadnej interesującej ich rozmowie nie może być mowy. Trudno jest przerabiać ludzi dorosłych, nie jesteśmy też powołani do wychowywania naszych gości, ale przykłady takie są dla nas groźnym ostrzeżeniem, jak szkodliwe jest jednostronne nastawienie człowieka. Z tego punktu widzenia spójrzmy też krytycznie na siebie i swoich najbliższych.
Nie stworzymy interesujących zebrań towarzyskich, jeżeli w nas samych nie ma interesujących doznań, przeżyć czy przemyśleń.
Rozmowa o wychowaniu dzieci, o służących i nowych potrawach – czy nowych sposobach prania nie wystarczy do stworzenia ciekawszej atmosfery nawet kobiecych zebrań. A jakie są poza tym nasze „hobbies”? Czy interesujemy się może sztuką albo literaturą, czy lubimy może czytać opisy podróży, albo studiować obyczaje dawnych wieków? Czy posiadamy jednym słowem jakiekolwiek zainteresowania, nie przynoszące nam bezpośrednich namacalnych korzyści, a rozszerzające nasze horyzonty i stwarzające nowe, wielkie umiłowania? Co wiemy, choćby w zakresie popularnym, ale oczywiście poważniejszym niż bzdurne artykuliki w brukowej prasie, o zdobyczach nowoczesnej nauki?
Spróbujmy wzbudzić te zainteresowania w sobie i w naszych bliskich, a nawet codzienne obcowanie domowników stanie się wtedy pełniejsze i bogatsze. Jest wiele tematów, mogących bardziej umilić obiad rodzinny, niż relacje o kłopotach z ubezpieczalnią czy rzeźnikiem, a matka na zapytanie córki, dotyczące np. zasad konstrukcji nowej superheterodyny, znajdzie inną odpowiedź, niż ,,nie garb się”.
To zwalczanie własnej jednostronności powinno iść w parze z szukaniem pozazawodowych zainteresowań u ludzi, z którymi spotykamy się na terenie towarzyskim. Pod tym względem panuje u nas niesłychanie niska kultura obcowania. Jeżeli np. przedstawiają nam w towarzystwie lekarza, to od razu zaczynamy z nim mówić o panującej grypie lub też popisujemy się swymi wiadomościami w dziedzinie terapii hormonowej. Jeżeli tym nowopoznanym będzie np. sędzia; to w tej chwili szukamy w pamięci jakichś ciekawych wypadków prawniczych czy też usiłujemy sobie przypomnieć cokolwiek z dziedziny kryminologii. Dlaczego to robimy? Z uprzejmości; chcemy znaleźć temat do rozmowy, a nie przyjdzie nam do głowy, że zamęczamy tym człowieka; przecież taki lekarz czy adwokat również jak i my był na pewno na ostatnich sztukach teatralnych i może również interesował się np. grafiką. Ale to nam do głowy nie przyjdzie.
Pamiętam, jak pewna pani zwróciła się w towarzystwie do swego siostrzeńca z pytaniami, które ściśle dotyczyły jego dziedziny pracy. Zapytany był człowiekiem szczerym i bezpośrednim, a mniej przywiązującym wagę do form towarzyskich, to też odpowiedział.
— Moja ciociu, co mamy mówić o moich sprawach zawodowych, tyle jest innych tematów.
— Nie wiedziałam, że dotykam bolączki — odrzekła na to nieco urażona ciotka, która zupełnie nie mogła zrozumieć swego własnego nietaktu.
To usiłowanie mówienia z ludźmi o ich sprawach zawodowych wypływa jeszcze z innej cechy — z chęci popisania się swymi wiadomościami, a czasem nawet z chęci pouczenia danego fachowca. Ileż u nas osób zna się (we własnym pojęciu) na medycynie lepiej od lekarza, na sztuce rządzenia lepiej od rządu itp.
To zresztą łączy się z inną cechą, występującą bardzo jaskrawo na naszych zebraniach towarzyskich. Większość ludzi woli mówić niż słuchać. Jakżeż często ludzie przerywają sobie, mówią jeden przez drugiego, mówią o rzeczach, na których się nie znają — byle tylko mówić!
Zrobiłam kiedyś doświadczenie, które mnie o tym dobitnie przekonało. Po powrocie z podróży do dość egzotycznego kraju, znalazłam się na kilku większych zebraniach towarzyskich, gdzie niezmiennie witano mnie słowami: — Pani wróciła z tak ciekawego kraju, musi nam Pani o nim opowiedzieć.
Policzyłam dokładnie. Na jednej wizycie wypowiedziałam o tym kraju pięć zdań, na drugiej dziesięć, na trzeciej aż dwanaście. Resztę zdań (a czas wizyt nie był krótki), powiedzieli wszyscy inni goście. Każdy z nich miał dużo do powiedzenia o tym kraju, w którym nigdy nie był, i nikt nie zauważył, że ta jedyna osoba, która stamtąd świeżo wróciła, milczała prawie ciągle, zostawiając swe wiadomości dla siebie. Byłam nawet zadowolona z tego obrotu sprawy, bo przyjemniej jest jeść dobre rzeczy, niż opowiadać ciągle to samo o swoich wrażeniach, ale ubawił mnie rezultat mojego, zresztą świadomego, eksperymentu.
Ta pospolita u nas chęć mówienia, połączona z niechęcią do słuchania, doprowadza do tego, że w towarzystwie dużo się opowiada, a mało rozmawia. Rozmowy tego typu, co francuska, owej szermierki słownej, z której zwycięzca wychodzi z opinią dobrego ,,causeur'a” — tej rozmowy u nas prawie nie ma, A jest to przecież wielka przyjemność i pierwszorzędna gimnastyka umysłu!
Jest to jeszcze sprawa o tyle ważna, że rozmowa jest dla wielu ludzi najlepszym bodźcem do nowych przemyśleń. Wiele nowych idei, wiele twórczych koncepcji rodziło się nie w samotnej kontemplacji, a w ogniu dyskusji. Podniesienie intelektualnego poziomu naszych spotkań z ludźmi, przyczyni się do wzmożenia pracy myślowej, tak jak obniżenie tego poziomu powiększy i tak — powszechny wśród naszej inteligencji — marazm umysłowy.
Nie lękajmy się zatem krytycznego rachunku sumienia w tej dziedzinie. Opłaci się on nam, naszemu kręgowi towarzyskiemu, a przez to nawet i całemu społeczeństwu.
Wanda Ivankowa
„Pani Domu” nr 4 z 10 lutego 1937
Nie mam zatem na myśli zebrań o charakterze z góry przesądzonym i będę mówiła o tych spotkaniach towarzyskich, które nie posiadają wyraźnej fizjognomii, a których forma i treść całkowicie od nas zależą.
Ileż to razy wychodzi się od znajomych po jakimś proszonym obiedzie czy nawet bezceremonialnej herbatce, i stwierdza się w duchu, że jednak było przeraźliwie nudno. Na pewno goście wychodzący od nas nieraz myśleli to samo.
Jest wprawdzie na te nudy rada — posadzić gości do kart, będą mieli zajęcie, ale nie o tym rozwiązaniu sprawy myślałam.
Jakie są przyczyny tego zjawiska nudów towarzyskich? Już powierzchowna obserwacja pozwoli nam na stwierdzenie dość paradoksalnego pozornie faktu, że ci ludzie, w których towarzystwie nieraz nudzimy się beznadziejnie, mogą wcale nie być ludźmi głupimi. Przeciwnie, mogą to być czasem doskonali specjaliści w swym zawodzie, tylko niestety, zupełnie jednostronni. Nie posiadają oni owego konika, ,,hobby” w znaczeniu angielskim – przeciwnie, są to ludzie, których ,,konikiem” stała się tylko i wyłącznie praca zawodowa. Oczywiście, jeżeli posadzimy takiego „zwariowanego” zawodowca obok kogoś drugiego równie jednostronnego, ale w innej dziedzinie, to o żadnej interesującej ich rozmowie nie może być mowy. Trudno jest przerabiać ludzi dorosłych, nie jesteśmy też powołani do wychowywania naszych gości, ale przykłady takie są dla nas groźnym ostrzeżeniem, jak szkodliwe jest jednostronne nastawienie człowieka. Z tego punktu widzenia spójrzmy też krytycznie na siebie i swoich najbliższych.
Nie stworzymy interesujących zebrań towarzyskich, jeżeli w nas samych nie ma interesujących doznań, przeżyć czy przemyśleń.
Rozmowa o wychowaniu dzieci, o służących i nowych potrawach – czy nowych sposobach prania nie wystarczy do stworzenia ciekawszej atmosfery nawet kobiecych zebrań. A jakie są poza tym nasze „hobbies”? Czy interesujemy się może sztuką albo literaturą, czy lubimy może czytać opisy podróży, albo studiować obyczaje dawnych wieków? Czy posiadamy jednym słowem jakiekolwiek zainteresowania, nie przynoszące nam bezpośrednich namacalnych korzyści, a rozszerzające nasze horyzonty i stwarzające nowe, wielkie umiłowania? Co wiemy, choćby w zakresie popularnym, ale oczywiście poważniejszym niż bzdurne artykuliki w brukowej prasie, o zdobyczach nowoczesnej nauki?
Spróbujmy wzbudzić te zainteresowania w sobie i w naszych bliskich, a nawet codzienne obcowanie domowników stanie się wtedy pełniejsze i bogatsze. Jest wiele tematów, mogących bardziej umilić obiad rodzinny, niż relacje o kłopotach z ubezpieczalnią czy rzeźnikiem, a matka na zapytanie córki, dotyczące np. zasad konstrukcji nowej superheterodyny, znajdzie inną odpowiedź, niż ,,nie garb się”.
To zwalczanie własnej jednostronności powinno iść w parze z szukaniem pozazawodowych zainteresowań u ludzi, z którymi spotykamy się na terenie towarzyskim. Pod tym względem panuje u nas niesłychanie niska kultura obcowania. Jeżeli np. przedstawiają nam w towarzystwie lekarza, to od razu zaczynamy z nim mówić o panującej grypie lub też popisujemy się swymi wiadomościami w dziedzinie terapii hormonowej. Jeżeli tym nowopoznanym będzie np. sędzia; to w tej chwili szukamy w pamięci jakichś ciekawych wypadków prawniczych czy też usiłujemy sobie przypomnieć cokolwiek z dziedziny kryminologii. Dlaczego to robimy? Z uprzejmości; chcemy znaleźć temat do rozmowy, a nie przyjdzie nam do głowy, że zamęczamy tym człowieka; przecież taki lekarz czy adwokat również jak i my był na pewno na ostatnich sztukach teatralnych i może również interesował się np. grafiką. Ale to nam do głowy nie przyjdzie.
Pamiętam, jak pewna pani zwróciła się w towarzystwie do swego siostrzeńca z pytaniami, które ściśle dotyczyły jego dziedziny pracy. Zapytany był człowiekiem szczerym i bezpośrednim, a mniej przywiązującym wagę do form towarzyskich, to też odpowiedział.
— Moja ciociu, co mamy mówić o moich sprawach zawodowych, tyle jest innych tematów.
— Nie wiedziałam, że dotykam bolączki — odrzekła na to nieco urażona ciotka, która zupełnie nie mogła zrozumieć swego własnego nietaktu.
To usiłowanie mówienia z ludźmi o ich sprawach zawodowych wypływa jeszcze z innej cechy — z chęci popisania się swymi wiadomościami, a czasem nawet z chęci pouczenia danego fachowca. Ileż u nas osób zna się (we własnym pojęciu) na medycynie lepiej od lekarza, na sztuce rządzenia lepiej od rządu itp.
To zresztą łączy się z inną cechą, występującą bardzo jaskrawo na naszych zebraniach towarzyskich. Większość ludzi woli mówić niż słuchać. Jakżeż często ludzie przerywają sobie, mówią jeden przez drugiego, mówią o rzeczach, na których się nie znają — byle tylko mówić!
Zrobiłam kiedyś doświadczenie, które mnie o tym dobitnie przekonało. Po powrocie z podróży do dość egzotycznego kraju, znalazłam się na kilku większych zebraniach towarzyskich, gdzie niezmiennie witano mnie słowami: — Pani wróciła z tak ciekawego kraju, musi nam Pani o nim opowiedzieć.
Policzyłam dokładnie. Na jednej wizycie wypowiedziałam o tym kraju pięć zdań, na drugiej dziesięć, na trzeciej aż dwanaście. Resztę zdań (a czas wizyt nie był krótki), powiedzieli wszyscy inni goście. Każdy z nich miał dużo do powiedzenia o tym kraju, w którym nigdy nie był, i nikt nie zauważył, że ta jedyna osoba, która stamtąd świeżo wróciła, milczała prawie ciągle, zostawiając swe wiadomości dla siebie. Byłam nawet zadowolona z tego obrotu sprawy, bo przyjemniej jest jeść dobre rzeczy, niż opowiadać ciągle to samo o swoich wrażeniach, ale ubawił mnie rezultat mojego, zresztą świadomego, eksperymentu.
Ta pospolita u nas chęć mówienia, połączona z niechęcią do słuchania, doprowadza do tego, że w towarzystwie dużo się opowiada, a mało rozmawia. Rozmowy tego typu, co francuska, owej szermierki słownej, z której zwycięzca wychodzi z opinią dobrego ,,causeur'a” — tej rozmowy u nas prawie nie ma, A jest to przecież wielka przyjemność i pierwszorzędna gimnastyka umysłu!
Jest to jeszcze sprawa o tyle ważna, że rozmowa jest dla wielu ludzi najlepszym bodźcem do nowych przemyśleń. Wiele nowych idei, wiele twórczych koncepcji rodziło się nie w samotnej kontemplacji, a w ogniu dyskusji. Podniesienie intelektualnego poziomu naszych spotkań z ludźmi, przyczyni się do wzmożenia pracy myślowej, tak jak obniżenie tego poziomu powiększy i tak — powszechny wśród naszej inteligencji — marazm umysłowy.
Nie lękajmy się zatem krytycznego rachunku sumienia w tej dziedzinie. Opłaci się on nam, naszemu kręgowi towarzyskiemu, a przez to nawet i całemu społeczeństwu.
Wanda Ivankowa
„Pani Domu” nr 4 z 10 lutego 1937