Tęsknota za elegancją?
Niedawno przeczytałem „Fantomy” Marii Kuncewiczowej, autobiograficzną opowieść obejmującą prawie cały XX w. Jej rodzice mieli mieszkanie przy Placu Trzech Krzyży w Warszawie. Potem to mieszkanie odziedziczyła. Siedząc na balkonie widziała demonstracje 1904 r., wydarzenia związane z powstaniem w 1918 r. Państwa Polskiego, przewrót majowy, wydarzenia 1956 i 1968 r., manifestacje solidarności. Nie te jednak opisy mnie najbardziej w książce zafascynowały. Przedziwne, ale największe wrażenie wywarł na mnie jeden z najmniej ważnych fragmentów książki. Gdy Kuncewiczowa była małą dziewczynką jej rodzina zamieszkała na kilka lat w Płocku. Tym co zauroczyło tam małą Marysię był widok z okienka toalety. Wciąż więc ją nawiedzała i całymi godzinami stała na sedesie patrząc na Ogród Kolarzy, w którym „działy się rzeczy godne uwielbienia”. Co takiego widziała mała dziewczynka? Nie mogę tu przytoczyć całego jej opisu. Podam więc tylko fragmenty: „Orkiestra kolejarzy ćwiczyła na złotych trąbach marsze potrzebne w czasie loterii fantowych, panie w sukniach z trenem i panowie w pasiastych kurtkach podskakiwali z piłkami na placu tenisowym (...) pensjonarki, niewiele starsze ode mnie, spacerowały ze sztubakami, których guziki błyszczały, a spodnie dawały dwa razy większe kroki niż czarne pończoszki obok. (...) W święta odbywały się w Ogrodzie festyny, powietrze nad nim ciemniało od confetti i serpentyn – metalowe, dźwięczne, to znowu zbite w kłąb hałasu. Później w kioskach i alejach zapalano lampiony, a na niebo zaczynały wybiegać race i rozsypywać się gwiazdami”.
Obraz wywołany przez ten opis w mojej wyobraźni stanął mi przed oczami jak żywy na zasadzie pewnego kontrastu, gdy w ramach wakacyjnych wędrówek dotarłem z rodziną do Szczawnicy – „europejskiego” kurortu. Obraz płockiego parku z początku XX w. wyznaczały mi jakoś te treny sukien, pasiaste kurtki, błyszczące guziki, czarne pończoszki. Widziałem tam eleganckich ludzi w oprawie letniej zieleni. W Szczawnicy w takiej samej, a może bardziej urokliwej, oprawie zobaczyłem tłum w dresach, krótkich szmacianych wyglądających jak wyciągnięte psu z gardła spodenkach, gimnastycznych podkoszulkach. Ludzie wyglądali jakby ktoś ich umundurował, jakby kupowali ubiory w jednym sklepie, albo, lepiej, na tej samej tandecie. Takie same znamiona tandety miały sklepiki, barki, kioski z, pożal się Boże, pamiątkami. Zachowanie większości nie można by nazwać eleganckim. Jednym słowem – koszmar.
Czy na tym polega demokracja – na równaniu w dół do tego poziomu, który kiedyś określało się gminem? A może to po prostu jest ten „wspaniały” XXI wiek, ta „wspaniała” nowa „Europa”?
Boże! Gdzież się podziała ta kultura życia codziennego, estetyka właściwa dla Europy, elegancja?
Stanisław Krajski
Obraz wywołany przez ten opis w mojej wyobraźni stanął mi przed oczami jak żywy na zasadzie pewnego kontrastu, gdy w ramach wakacyjnych wędrówek dotarłem z rodziną do Szczawnicy – „europejskiego” kurortu. Obraz płockiego parku z początku XX w. wyznaczały mi jakoś te treny sukien, pasiaste kurtki, błyszczące guziki, czarne pończoszki. Widziałem tam eleganckich ludzi w oprawie letniej zieleni. W Szczawnicy w takiej samej, a może bardziej urokliwej, oprawie zobaczyłem tłum w dresach, krótkich szmacianych wyglądających jak wyciągnięte psu z gardła spodenkach, gimnastycznych podkoszulkach. Ludzie wyglądali jakby ktoś ich umundurował, jakby kupowali ubiory w jednym sklepie, albo, lepiej, na tej samej tandecie. Takie same znamiona tandety miały sklepiki, barki, kioski z, pożal się Boże, pamiątkami. Zachowanie większości nie można by nazwać eleganckim. Jednym słowem – koszmar.
Czy na tym polega demokracja – na równaniu w dół do tego poziomu, który kiedyś określało się gminem? A może to po prostu jest ten „wspaniały” XXI wiek, ta „wspaniała” nowa „Europa”?
Boże! Gdzież się podziała ta kultura życia codziennego, estetyka właściwa dla Europy, elegancja?
Stanisław Krajski