A A A

W obronie snobizmu

Termin snob używamy jest dziś zawsze w negatywnym znaczeniu. Nie ceni się dziś snobów. Przeciwstawia się im osoby „intelektualnie niezależne”, które na nikogo nie pozują, nikogo nie naśladują. Czy jednak fakt, że ktoś nie jest snobem jest zawsze faktem pozytywnym? Może taki ktoś jest po prostu barbarzyńcą lub prostakiem, który nie ceni żadnych, w tym kulturowych wartości? Może jego „intelektualna niezależność” to po prostu zarozumialstwo, głupota, skrajna ignorancja? Może to szatańska wręcz pycha połączona z pogardą dla wszystkiego, czego nie wymyślił, czego nie rozumie, co go w istocie przewyższa.

Dziś snobowanie się, to prawda, przybiera różne kształty. Może oznaczać zapatrzenie we współczesnych „wielkich tego świata”, naśladowanie ich stylu życia i gustów. Może oznaczać bezkrytyczne poruszanie się po drogach wskazanych przez telewizję, wielkonakładowe dzienniki i czasopisma, co w istocie najczęściej oznacza hołdowanie temu, co prostackie i barbarzyńskie.

Pamiętajmy jednak, że słowo snob wywodzi się od łacińskiego „sine nobilitate” („bez szlachectwa”) i kiedyś określało człowieka plebejskiego pochodzenia, który próbował naśladować wyższe warstwy społeczne – szlacheckość, a więc również szlachetność. Czy pozowanie na człowieka szlachetnego, kulturalnego, ceniącego sobie literaturę, sztukę, filozofię, próba naśladowania elit z prawdziwego zdarzenia jest czymś nagannym? Oczywiście, że nie. Tacy snobi chcą być ludźmi prawdziwie kulturalnymi, zdążają, może nieporadnie, ku szlachetności. Trzeba ich za to pochwalać, podziwiać. Trzeba wspierać ich tendencje. Takich snobów nam potrzeba. Bez nich prostactwo na zawsze pozostanie prostactwem i będzie dominować pewne siebie, dumne z siebie, nieświadome, ze jest tylko i wyłącznie prostactwem.

Stanisław Krajski